sowie

Wywiady, rozmowy z osobami związanymi z Wałbrzychem, okolicami i nie tylko.

Ostatnio komentowane
Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników. Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść. Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo.
Data newsa: 2009-03-05 20:14

Ostatni komentarz: No faktycznie ta Sylwia jest całkiem inna.
Zraniła mnie odpowiedź o tym, że XVIII wieku nie mamy i że żaden mężczyzna nie przyjedzie na białym rumaku. A może on byłby równie romantyczny jak jego partnerka...Nigdy nic nie wiadomo i widać, że z tą dziewczyną nie miałabym o czym gadać.
Pozdrawiam
dodany: 2010.11.09 20:20:42
przez: Ellen
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-23 21:22

Ostatni komentarz: A ja mam pytanie do człowieka o nicku "mójłeb". A kim, wg Ciebie, jest Martyna Sz.? Bo dla mnie jest kimś równie niewyrazistym co osoba z tego wywiadu. Dziewczyna śpiewa, ten tatuuje. Chłopak robił sobie wywiady z osobami z naszego nocnikowego miasta, biorąc je za ciekawe i warte uwagi. Przynajmniej ja tak odbieram ten cykl rozmów. Fakt faktem, że wywiad ten nie jest w 100% rozkładający na kolana, ale mnie bardziej irytują tutaj lakoniczne odpowiedzi, niż sama rozmowa z pytaniami, które wg. mnie są na przyzwoitym poziomie. Czepiasz się chłopaka, który coś robi i chce się rozwijać. Tyle, peace.
dodany: 2010.08.08 12:24:53
przez: kbqauasbf
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-12 20:12

Ostatni komentarz: cóż to się dzieje na Twojej stronie , Michale? skąd tyle jadu w ludziach? wywiad, jak wywiad- ani dobry, ani zły, ot, taka niezobowiązująca lektura. a tu... 4LO zazdrości 1 LO, zresztą każdy każdemu zazdrości i obsypuje się wyzwiskami. normalnie wstyd :(
dodany: 2009.04.17 19:55:50
przez: j.o.
czytaj więcej
Data newsa: 2009-03-30 21:45

Ostatni komentarz: robic dzialac dla nas mlodych!! cos sie musi dziac
dodany: 2009.03.31 09:45:04
przez: zen
czytaj więcej
Data newsa: 2009-02-26 20:04

Ostatni komentarz: Tzn. Czwarte to ma ekipę. Zjadło mi wyraz.
dodany: 2009.02.27 14:16:45
przez: Mosze
czytaj więcej
Wywiad z Marianem Szeją cz. 1
2010-04-20 13:15

Marian Szeja jest ikoną nie tylko GKS Zagłębie Wałbrzych, ale całego wałbrzyskiego sportu. Zapraszamy do lektury wywiadu, który powstał jesienią 2009 roku podczas szeregu spotkań naszego wysłannika ze znakomitym bramkarzem Zagłębia i reprezentacji Polski.


GKS Zagłębie Wałbrzych

/cześć pierwsza/


Pierwsze kroki w Unii

Debiutował pan w seniorskiej piłce nożnej w 1955 roku w wieku zaledwie 14 lat. Był to mecz o Puchar Polski pomiędzy Unią Kędzierzyn a Unią Racibórz. Dzisiaj taki debiut jest niemożliwy, gdyż przepisy pozwalają na grę w drużynie seniorów zawodnikowi, który skończył 16 lat. Jak doszło do tego debiutu ?

Marian Szeja: - Do debiutu doszło w ten sposób, że był starszy bramkarz, który złapał kontuzje. Jako trampkarz, byłem zabierany na obóz. Unia zawsze brała dla przykładu trzech, czterech trampkarzy, żeby ich podszkolić. Także byłem w trzecioligowej kadrze, gdy jeszcze chodziłem do szkoły podstawowej. Niedziela była cały dzień na sportowo. Mając czternaście lat grałem rano w trampkarzach, a później w szczypiorniaka jeszcze w jedenastce. Unia Kędzierzyn grała w lidze opolskiej, wcześniej to była liga wrocławsko – opolska.


Grał Pan w jednej drużynie Unii Kędzierzyn ze starszym o 20 lat bratem Rudolfem?

MS: - Nie, nie. On wcześniej skończył. Później był kierownikiem drużyny hokeja. To był moim kierownikiem jak ja broniłem. Rudolf po wojnie wrócił do Siemianowiczanki, bronił w Siemianowiczance. Z Siemianowiczanki poszedł do Ruchu Chorzów, bo Ruch go chciał, ale wtedy tam rywalizował z Wyrobkiem – starym – i Wyrobek jako Chorzowianin… I jakoś nadarzyła mu się tutaj Unia Kędzierzyn. Nie był wielkim bramkarzem, ale był takim średnim, dobrym. Wiedział o co chodzi. Między nami było 19 lat różnicy. Unia Kędzierzyn dała wszystkim pracę i co najważniejsze mieszkanie ładne, bo 5 pokoi w czteropiętrowym bloku. Rudolf dostał takie mieszkanie i zabrał całą rodzinę: mamę, ojca, mnie i brata jeszcze jednego. Nas było wtedy 5 osób. Piękne mieszkanie, a w Siemianowicach mieliśmy niby 3 pokoje, ale to takie jak to w starym budownictwie - bez łazienki. Rudolf do Chorzowa to dojeżdżał tramwajem. Ojciec pracę dostał w Azotach, dzięki niemu i to mieszkanie. I tak dostaliśmy się do Kędzierzyna. Miałem w tym czasie 10 lat, jak przyjechałem do Kędzierzyna. A mając 20 lat to wyjechałem już tu. Także 10 lat byłem w Kędzierzynie.

 

Czy był Pan wypożyczony z Unii Kędzierzyn do Górnika, czyli Concordii Knurów? Gdy Górnik Knurów spadł z II ligi do ligi okręgowej (trzeci poziom rozgrywkowy), zawodnicy karnie musieli zająć się prac górniczą na przodku. Jak przebiegało Pana życie zawodowe?

MS: - Ja nie byłem wypożyczony do Knurowa, tylko zbliżał się mój okres wojskowy, chociaż mi tam brakowało do wojska jeszcze rok, półtora. To już wtedy mieli na mnie chrapkę Pancerni Nysa, Prudnik - też klub trzecioligowy, Krapkowice, Głuchołazy – też podlegały pod wojsko. Wszyscy na mnie czekali, żeby nawet pobór dać mi wcześniej. W tamtym czasie nie chciałem iść do wojska prawdę mówiąc i tak dostałem się do Knurowa do Concordii. Kędzierzyn powiedział, że da mi zwolnienie, ale muszę jeszcze drugą rundę grać w Kędzierzynie. Także ja trenowałem w Concordii Knurów i w tym czasie oni właśnie spadli w drugiej rundzie. Jak spadli, no to niestety ja też się dostałem na dół i pracowałem na trzy zmiany do grudnia normalnie jak górnik. Byłem na oddziale przygotowawczym. W hotelu miałem takiego członka zarządu. On mi mówi: „Maniuś to się poprawi, nie będzie tak, od nowego sezonu będzie inaczej.” Tam w Knurowie właśnie pracował kiedyś Makselon, późniejszy nasz kierownik sekcji piłki nożnej. Tam się zgadał z kierownikiem mojego hotelu, który powiedział: „Ja już mam bramkarza, ale chce mi uciec” – bo ja już nie chciałem iść z powrotem do Kędzierzyna, bo Kędzierzyn by mnie wtedy nie wypuścił już w ogóle. No i tak się zgadali. Makselon do mnie przyszedł załatwił mi trzy dni wolnego, bo znał kierownika tam gdzie ja pracowałem. I mówi: „Przyjedziesz do Wałbrzycha, pogadasz, jak Ci będzie pasowało to zostaniesz, jak nie będzie ci pasowało, to wrócisz.” Także, wtedy była chyba niedziela planowa, to mi już w niedzielę kazał nie iść do pracy. Miałem trzy dni wolnego i w poniedziałek przyjechałem do Wałbrzycha. Jak przyjechałem do Wałbrzycha, uzgodniliśmy wszystkie warunki i tak się tu dostałem . W 61 roku 3 stycznia zacząłem pracować na kopalni Thorez. Tak się dostałem do Wałbrzycha i przyjechałem tutaj, aby wojsko odpracować, no i jak się okazało tu jestem do dzisiaj. 13 lat grania w Zagłębiu, awans do II ligi, awans do I ligi, Intertoto, UEFA, i do dzisiaj jestem Wałbrzyszaninem. Miałem tutaj dobre lata.


W dostępnych danych dotyczących pańskiej kariery sportowej nie wymienia się klubu z Knurowa.

MS: - To był okres przejściowy. Ja byłem tam tylko pół roku, sześć miesięcy tam w Knurowie, dlatego tego się nie spotyka. W Knurowie nie zagrałem ani jednego meczu, bo grałem w Unii Kędzierzyn. Byłem cały tydzień w hotelu w Knurowie, gdzie trenowałem z drugoligową Concordią. Tam trenowałem, a w soboty jeździłem do Kędzierzyna to było jakieś 45 kilometrów, także to blisko było. W niedzielę jeszcze grałem w Unii Kędzierzyn. W kadrze Knurowa byłem, ale tam nie pracowałem. Papiery miałem w Unii Kędzierzyn. Także przyjeżdżając do Wałbrzycha, to Wałbrzych załatwiał z Unią Kędzierzyn, nie z Knurowem.


Jak wyglądał Pana dzień we wspieranej przez duży kombinat chemiczny Unii Kędzierzyn? Dzisiaj jest to Chemik Kędzierzyn – klub, który podobnie jak Zagłębie Wałbrzych został reaktywowany przez kibiców i startuje od najniższej klasy rozgrywkowej.

MS: - W Unii pracowaliśmy do dwunastej. Ja normalnie jako ślusarz, bo mój zawód to jest tokarz – ślusarz. Później trenowaliśmy na przyzakładowym boisku. Mieliśmy treningi trzy razy w tygodniu, tak jak się to kiedyś prowadziło. A mecze rozgrywaliśmy w Kędzierzynie, bo zakład jest osiem kilometrów od miasta. Na takich warunkach byliśmy prowadzeni w Kędzierzynie.


Hasiok na Dąbrowskiego

Po Pana przyjeździe zielono-czarni występowali wtedy również w lidze okręgowej (odpowiednik dzisiejszej drugiej ligi) podobnie jak Unia Kędzierzyn. Z tego co wiadomo na decyzji o przeprowadzce zaważyła możliwość odrobienia dwuletniej służby wojskowej jako pracownik kopalni. Pamięta Pan jakie było pierwsze stanowisko pracy na „Thorezie”???

MS: - Pracowałem u kierownika Makselona jako ślusarz przez 4-5 lat. Cały czas u niego.


Co zadecydowało o tym, że wybrał pan kopalnię w Zagłębiu wałbrzyskim, a nie jedną z kopalń na Górnym Śląsku? W tamtym okresie klub z Knurowa nie miał bezpośrednich kontaktów z klubami z Dolnego Śląska – grał w lidze z klubami z Górnego Śląska. Czy mógłby Pan przybliżyć kulisy tego transferu?

MS: - To nie był transfer. Powód był taki, że chodziło o odpracowanie wojska. Ale to nie było dwa lata , ja też myślałem, że to jest dwa lata. Jak się później okazało to trzeba było mieć cztery odroczenia, to już jest cztery lata i do maja czekać na piątą pieczątkę. Tak to wyglądało. W tym czasie to ja już się o kadrę zahaczyłem i tak się złożyło, że zostałem w Thorezie.

 

Gdzie zamieszkał pan po przyjeździe do Wałbrzycha? W jednym z hoteli górniczych czy też klub wynajął Panu mieszkanie?

MS: - Jak przyjechałem do Wałbrzycha to mieszkałem na sublokatorce w Szczawnie Zdroju. Klub mi tam załatwił pokój. Mieszkałem tam rok czasu. Przyjechałem jako kawaler, dopiero po roku się ożeniłem, żonę sprowadziłem z Kędzierzyna-Koźla. Przeżyłem z nią 48 lat.


Przez pierwsze kilka lat zielono-czarni rozgrywali swoje mecze na stadionie przy ul. Dąbrowskiego. Zagłębie gra tam obecnie. Proszę powiedzieć jak wyglądał ten stadion w okresie walki o II ligę i później już w czasie II ligowych meczów.

MS: - Pierwsze dwa lata graliśmy na boisku żwirowym. Nie było tam trawy. W czasie przerwy wydarniowali boisko i później już grało się lepiej.

 

A jeśli chodzi o drewnianą trybunę w stylu angielskim na nasypie za bramką? Lepiej się Panu interweniowało w bramce, gdzie za plecami siedziało mnóstwo kibiców?

MS: - Ta trybuna była pod szybem. Na tym starym boisku było trochę jak na styl angielski. To było tylko piłkarskie boisko, tam nie było bieżni. Bardzo dobrze się grało. Myśmy tam mieli 8-9 tysięcy, bo więcej już nie weszło. Plus ludzie w oknach, na dachach, na drzewach. Atmosfera była miła, było bardzo przyjemnie.


Mecz w niedzielę był chyba obok kina jedną z niewielu rozrywek. Dużo ludzi przychodziło na mecze? Jak wyglądała ówczesna publiczność i w jaki sposób dopingowała zespół?

MS: - Publiczność była bardzo blisko boiska, bo boisko było małe. Publiczność była bardzo dobra, nie było żadnych rozrób ani zadym. Naprawdę kibice przychodzili z rodzinami na mecze. Kibic przyszedł i z żoną i z dzieckiem. Było ciasno, ale bardzo miło.

 

Jak wyglądał w tamtych czasach transfer na poziomie III ligi? Czy pamięta Pan jaki ekwiwalent za pańskie wyszkolenie dostała Unia? Czy były dodatkowo jakieś zachęty osobiste finansowe lub rzeczowe dla Pana?

MS: - Ja raczej nie dostałem nic, a Unia Kędzierzyn dostała może z 10 tysięcy za wyszkolenie mnie. I to był cały transfer.


Co szczególnego pamięta Pan z derby ligi okręgowej roku 1961, które odbyły się w dniu Pana urodzin?


MS: - To był mecz na Nowym Mieście. Kończyłem 20 lat w tym dniu. Przygotował nas do tego meczu Gerard Cieślik, który trenował nas w Thorezie dwa lub trzy miesiące – niedługo. Wcześniej jak tu przyjechałem na bramce stał bardzo dobry bramkarz – Tadziu Kobiałko, reprezentant Dolnego Śląska. Także ja grałem w rezerwach i siedziałem na ławie, bo Tadziu był wtedy pierwszym bramkarzem. A mecz z Górnikiem to był mój debiut w pierwszej drużynie i od tego czasu właściwie zająłem pierwsze miejsce.


W sezonie 62/63 KS Thorez dotarł do ćwierćfinału PP eliminując po drodze m. in. Arkę Gdynia i ŁKS na wyjeździe. W ćwierćfinale odpadliśmy po zaciętym pojedynku w Bytomiu z Szombierkami 0 - 1. Jaki miał Pan wkład w ten sukces, gdyż leczył Pan kontuzję i z jakim nastawieniem wychodzili na murawę Thoreziacy osiągając największy sukces w dotychczasowej historii?

MS: - To był najważniejszy sukces w tych latach. Nie grałem z ŁKS-em ani w Szombierkach, bo w tamtym czasie Kobiałek wszedł do bramki i on bronił. Byłem na tych meczach jako rezerwowy.


Pozycja bramkarza jest niewdzięczna, tylko jeden zawodnik może zająć tę pozycję w meczu. O tym czy zmiennik stanie się tym numerem jeden decyduje często przypadek. Przychodząc do Wałbrzycha musiał pan rywalizować z Tadeuszem Kobiałką i Czesławem Michalakiem. Od razu stał się pan numerem 1?

MS: - Nie. Tadek bronił w pierwszej drużynie. Na rezerwie był raz Michalak albo ja. Także Kobiałko chyba z dwa lata był jeszcze pierwszym bramkarzem.


W zdrowym ciele zdrowy duch

Od paru lat śledzimy ślamazarną realizację Aqua Zdroju, który ma powstać na miejscu obiektów kompleksu sportowego Zagłębia przy ul. Ratuszowej. Proszę nam opowiedzieć o tym jak wyglądała budowa Stadionu Tysiąclecia wraz z całym kompleksem? Thorez rozpoczął grać na Stadionie 1000-lecia w drugiej lidze, po dwóch spędzonych w niej sezonach.

MS: - Głównym sponsorem tego obiektu była kopalnia „Thorez” z dyrektorem Janem Osmędą. Pracowali przy tym górnicy jak i firmy. Tak się zaczęła budowa. Jak go zbudowali to mieliśmy w lidze i 15 i 18 tysięcy, bo to już był stadion na 25 tysięcy. Z Legią to był komplet. W debiucie w pierwszej lidze w pierwszym meczu przegraliśmy z Legią 1 – 3, ale w Legii grało wtedy 8 czy 9 reprezentantów: Blaut, Brychczy czy Gmoch.

 

Boisko na stadionie tysiąclecia miało dokładnie takie wymiary jak płyta Lecha Poznań - 105 x 68 metrów i należało pod tym względem do czołówki krajowej. Jakie wrażenia wywierała gra na 25 tysięcznym stadionie, którego murawa należała do najlepszych w kraju?

MS: - Nieporównywalne do starego hasioku na Dąbrowskiego. To był stadion, a tam było tylko boisko. Warunki były inne i graliśmy o inne cele. Treningi odbywały się na bocznym trawiastym boisku przy Ratuszowej.


Tajemnicą pańskiej fantastycznej gry na linii bramkowej była gra w bramce hokejowej. Grał pan w hokeja jako zawodnik Unii Kędzierzyn, czy po prostu wtedy w pańskim mieście hokej był popularną grą podwórkową?

MS: - Grałem w hokeja w Kędzierzynie w trzeciej lidze. Graliśmy tam między innymi z Odrą Opole. Mieliśmy nawet przyjechać tutaj do Wałbrzycha, ale drużyna wałbrzyska się w tamtym czasie rozpadła. Grałem na bramce, a graliśmy w czasie zimowym, bo boisko nie było sztuczne tylko grało się jak był mróz. I tak w okresie zimowym grałem w hokeja, hokej się kończył to przechodziłem na piłkę.


Grał Pan również w piłkę ręczną. Trenował Pan z ligową drużyną Unii Kędzierzyn? Jak wpłynęła na rozwój Pana umiejętności gra w piłkę ręczną?

MS: - W szczypiorniaka nie trenowałem, tylko grałem. Trenowałem z piłkarzami, a pomagałem później piłkarzom ręcznym. Grałem nawet w III lidze w jedenastoosobowym szczypiorniaku. Grało się na normalnym boisku, były normalne bramki i grało się jedenastu na jedenastu. Rzucało się chyba z dwunastu metrów. Jeżeli mecz szczypiorniaka odbywał się w tym samym czasie co mecz piłkarski to naturalnie grałem w piłkę. Poprawiałem refleks i sprawność. To wszystko pomagało mi później w piłce.

 

Zagłębie było klubem wielosekcyjnym: koszykówka, tenis ziemny, tenis stołowy, narciarstwo zjazdowe, na chwilę nawet wędkarstwo sportowe. Po dziś dzień z powodzeniem funkcjonują zapasy i podnoszenie ciężarów. Czy podczas kieratu życia piłkarskiego utrzymywał Pan jakieś kontakty z zawodnikami innych dyscyplin z naszego klubu?

MS: - Mieliśmy dobre sekcje, bo ciężary były też w lidze na wysokim poziomie. Pamiętam, że nawet w kinie w GDK-u odbywały się zawody. Zapasy były dobre. Jak najbardziej przyjaźniliśmy się wszyscy nawzajem.


To jest mój klub, oto jego barwy

Dzisiaj sport na szczeblu krajowym jest zawsze utożsamiany z bogactwem sponsora drużyny. Jakoś trudno uwierzyć, że o sukcesie Zagłębia w latach 60-tych zadecydowały pieniądze - awans z III do I ligi, budowa nowego stadionu. Czymże jest budżet jednej kopalni wobec potencjału jakim dysponowały kluby w innych miastach, wspierane przez całe branże i mające do dyspozycji całe miejskie budżety. Co zadecydowało o tym, że Zagłębie grało w I lidze, a wiele innych klubów nie mogło przebić się do II ligi? Czy nie był to sukces zarówno czysto sportowy, czyli w wyniku szkolenia w klubie jak i dobrej organizacji pracy na treningach?

MS: - Jak najbardziej był to bardzo dobry okres. Mieliśmy świetnego trenera od trzeciej ligi – Alojzego Sitko. Można powiedzieć, że on nas bardzo dużo nauczył i prawie 80% naszego sukcesu było jego zasługą. To nie był tylko trener dla nas, ale i nauczyciel.


Jak można ocenić poziom III ligi z 1962 roku w porównaniu z tym co dzisiaj oglądamy na stadionach? Jakie różnice Pan dostrzega? Piłka w dzisiejszych czasach jest dużo szybsza i bardziej siłowa. Na co trenerzy kładli nacisk podczas treningów w okresach przygotowawczych?

MS: - Porównałbym to w ten sposób. Zgadzam się z tym, że w tej chwili piłka jest szybsza, a zawodnicy silniejsi i lepiej przygotowani fizycznie. Kondycyjnie przygotowanie jest na pewno większe jak było kiedyś. Za Sitki to bardzo dużo pracowaliśmy nad techniką, biegaliśmy na mniejszych odcinkach, nie było tych marszobiegów po 15, po 20 kilometrów. Robiliśmy to później, ale już w pierwszej lidze za Brzeżańczyka. To były naprawdę siłowe treningi, kondycyjne.

 

Gdzie odbywały się obozy i czym sugerowali się trenerzy w doborze zawodników do pierwszej drużyny? Czy wyłącznie do trenerów należał głos w tej sprawie?

MS: - Kopalnia „Thorez” miała „Arizonę” – dom wczasowy w Zakopanem, gdzie jeździliśmy latem i zimą. Przygotowywaliśmy się głównie w Zakopanem. Później jak wybudowano dom wczasowy nad morzem w Sarbinowie to tam też jeździliśmy. I tak na zmianę. To wszystko były domy „Thoreza”. Ustawienie zależało od Sitko. Trener miał ostatnie słowo, jak uważał tak robił. On decydował jak i gdzie, kto i za kogo.


W Lidze Dolnośląskiej - okręgowej i później w trzech z czterech II-ligowych sezonów górnicy z Thoreza rywalizowali z lokalnym rywalem z Nowego Miasta. Oba kluby w tym okresie zmieniały swoje nazwy. Zagłębie pierwotnie występowało pod szyldem KS Górnik Thorez Wałbrzych, skróconym do KS Thorez Wałbrzych i wreszcie już jako GKS Zagłębie Wałbrzych. Górnik zaś w lidze Dolnośląskiej był jako TKS – Terenowy Klub Sportowy, co później skrócono do KS. Nie o nazwy jednak chciałem się zapytać, ale o wspomnienia z tamtych czasów rywalizacji.

MS: - Thorez – Zagłębie byliśmy jako Biały Kamień. Na początku może byliśmy trochę podwórkową drużyną, od tego zaczynaliśmy. A Górnik? Górnik zawsze miał lepsze warunki od nas. Górnika wspierały wszystkie kopalnie i koksownie, które tu mieliśmy. A my indywidualnie należeliśmy pod jedną kopalnię. Górnik Wałbrzych zawsze był bogatszy, miał lepszych zawodników i sprowadzał zawodników droższych. Na takiej zasadzie. A my byliśmy jak taki kopciuszek przy Górniku. Aleśmy ich dorośli i później nawet przerośli.


Upragniony awans

W pierwszym pańskim sezonie Zagłębie stanęło przed historyczną szansą awansu do II ligi. W grupie eliminacyjnej rywalizowaliśmy z Olimpią Poznań, Pogonią Prudnik i Dębem Katowice. Mecze eliminacyjne rządziły się swoimi prawami, to nie była liga. Pamięta pan mecz w Katowicach decydujący o awansie? Przypomnę, że Stachuła nie strzelił karnego, trafił w słupek.

MS: - W tym meczu byłem na rezerwie. Tadek Kobiałek bronił. Tak się złożyło, że zremisowaliśmy, a musieliśmy ten mecz wygrać. To było już za Sitki. Na następny rok nie zrobiliśmy mistrza. Na następny rok Górnik zrobił mistrza. My przegraliśmy w Legnicy, a Górnik wygrał tutaj z kimś i Górnik awansował przed nami do drugiej ligi, ale tylko na jeden sezon, bo oni potem spadli, a my weszliśmy. Rok czasu graliśmy w trzeciej lidze jak Górnik nas wykolegował i wtedy bronił Kobiałko całą rundę. Potem Kobiałek z palcem miał jakieś komplikacje i na drugi rok ja broniłem pierwszą rundę, drugą rundę i awansowaliśmy.

 

Dąb Katowice przeszedł do annałów polskiej piłki jako pierwszy zespół ukarany za ustawianie spotkań. W 1937 roku przekupili bramkarza Śląska Świętochłowice – Alfreda Mrozka. Czy wtedy w 1962 roku w czasie rywalizacji z Dębem poruszany był ten aspekt z historii katowickiego klubu?

MS: - Nie.


Sezon po tym jak od awansu do II ligi oddzielił nas karny w Katowicach zajmujemy 2 miejsce w Lidze Dolnośląskiej. Ligę wygrywa wtedy Górnik Wałbrzych, który w dodatku wygrywa eliminacje i awansuje do II ligi, lecz tylko na jeden sezon. Jak taka końcówka ligi została przyjęta przez zespół i kibiców?

MS:- Nikt się nie cieszył z tego, że nie weszliśmy. Trzeba było głowę do góry i czekać rok czasu. To co chcieliśmy to to zrobiliśmy, jak nie w tym roku to na przyszły rok. Przyjęliśmy to tak, że trzeba dalej pracować.


Awansowaliśmy do drugiej ligi dwa lata później 26 lipca 1964 roku. W naszej grupie rywalizowały: Wyzwolenie, Warta i Stal Zawadzkie. Druga liga zapoczątkowała Pana powołania najpierw do reprezentacji młodzieżowej, potem do reprezentacji A. Jaka atmosfera panowała w drużynie po awansie do drugiej ligi i przeniesieniu się na stadion 1000- lecia?

MS: - Zaliczyłem jeden występ w reprezentacji młodzieżowej w Lublinie z Turkami jeszcze jako drugoligowiec. Atmosfera w Zagłębiu była bardzo dobra. Wtenczas było w zespole 6 czy 7 graczy ze Śląska: Zajdel, Kampa, Pawlica, Gierlich, Kuś, Cieszowiec – to byli wszystko piłkarze ze Śląska. Także mieliśmy dobą rodzinkę, dobrą pakę.

 

Pamiętny mecz z Wyzwoleniem Chorzów zakończył się wygraną 4 – 0, co dało nam zwycięstwo w rozgrywkach eliminacyjnych i awans do II ligi w 1964 roku. Podobno cieszyliśmy się bardziej niż z awansu do ekstraklasy, ponieważ awans do ekstraklasy zapewniliśmy sobie wcześniej.

MS: - Była wielka radość i wielki bankiet. Wyzwolenie trenował Gerard Cieślik.


W zespole GKS-u, który awansował do II ligi, oprócz wymienionych wcześniej Tadeusza Kobiałko i Michalaka grali jeszcze Cieszowiec, Jochym, Kurczyk, Pawlica, Gierlich, Smyk, Dworniczek, Kampa, Kubik, Kuś, Kasprzyk, Tadziu Nowak, Stachuła, Zajdel, Radajak, Dzierża i Kicior. Większość z tych zawodników występowała również później w Ekstraklasie. Proszę opowiedzieć jak tworzył się w tamtym okresie zespół, który wdarł się do krajowej elity?

MS: - Graliśmy dalej w składzie, którym wywalczyliśmy awans. Praktycznie nie było wzmocnień.


Przypomni Pan który Nowak był którym? W dostępnych kronikach pojawia się często tylko samo nazwisko.

MS: - Tadziu Nowak z Krakowa. Franek Nowak przyszedł z Olimpii Poznań, bo tam był w wojsku. Jan i Tadeusz to byli bracia. Oni przyszli w dwójkę. Jan grał do końca w Zagłębiu. Było czterech Nowaków: dwóch braci – napastnik i skrzydłowy, Krakus i ten ze Śląska. Tu mam stare zdjęcie. Ci co wywalczyli pierwszą ligę: Kurczyk, Dworniczek – prawy obrońca, Franek Nowak – nie spokrewniony z innymi Nowakami, to tylko zbieżność nazwisk, pochodził z Górnego Śląska, tu jestem ja, Kasprzyk, Franek Molenda, tu taki młody piłkarz chyba Jezierski, tu jest Musiolik, Wieczorkowski młody, wchodzący talent, ale zgubił się, Pawlik – poszedł później od nas do Rybnika, Zajdel, Kampa, Pawlica, Kobiałko, Sitko, Cichosz – wchodzący napastnik, w kadrze był, Tadziu Nowak – ten z Krakowa pomocnik, Cieszowiec, Miękina, kierownik drużyny Kłak, kierownik piłki nożnej, Wyrobek – wtedy wysoki Franek Nowak ze stopera odpadał, Szłykowicz i Stachuła.


Które spotkania z Ligi Dolnośląskiej szczególnie utkwiły Panu w pamięci? Czy w tamtym okresie szczególnie szykowaliście się na jakiś zespół, gdyż cieszył się renomą trudnego przeciwnika, nie leżał naszej drużynie lub był po prostu nielubiany?

MS: - Zawsze najciekawsze mecze to były derby. Z Górnikiem na Nowym Mieście było nawet 30 tysięcy w trzecioligowym meczu.


Brąz w ekstraklasie

Na wiosnę 69 roku trenowaliście na obozie na Węgrzech, gdzie rozegrane zostały trzy sparingi z drużynami węgierskimi. Było to w miejscowości Salgotarian. Później panowały miedzy nami przyjacielskie kontakty, jeździliśmy na Węgry dosyć często. Po tym zgrupowaniu wyjechaliśmy na obóz przygotowawczy do „Arizony”. Do czego trener Alojzy Sitko przywiązywał największą wagę i nad jakimi elementami pracowaliście na obozie?

MS: - Alojzy Sitko dużo poświęcał technice. Stawiał na technikę. Biegać biegało się, ale raczej takie krótkie odcinki, nie było 15, 20 kilometrowych marszobiegów jak za Brzeżańczyka. Pamiętam, że byliśmy raz w „Arizonie” w zimie za Brzeżańczyka i przez dwadzieścia dni nie widzieliśmy ani razu piłki. Cały czas bieganie i bieganie. Rano bieganie, popołudniu bieganie i to jeszcze w śniegu. Powiedział: „Piłkę będziecie mieli w Wałbrzychu.” Ale zdobyliśmy wtedy brązowy medal, trzecie miejsce w lidze. To co wybiegaliśmy tam to były szczyty. Za Brzeżańczyka były ciężkie obozy. W ogóle treningi były ciężkie za Brzeżańczyka.

 

Patron kopalni był notorycznie obrażany przez kibiców innych klubów, podczas meczów wyjazdowych naszej drużyny. 22 lutego 68 roku na walnym zebraniu zadecydowano o przemianowaniu nazwy klubu na GKS Zagłębie Wałbrzych. Kibice Zagłębia do dzisiaj skandują „Thorez”, nie ze względu na poparcie dla komunistycznych poglądów Maurice’a Thoreza, tylko jako wspomnienie dawnego okresu świetności klubu z lat 60-tych i 70-tych. Kto tak naprawdę miał decydujący głos w sprawie zmiany nazwy klubu?

MS: - To zarząd zadecydował o tym.


Jakie przezwisko przylgnęło do Pana w czasach kariery?

MS: - Wołali na mnie „Manti”. To jeszcze w Kędzierzynie, ale tutaj już później nie. Zdrobnienie takie ze Śląska.


Nie uważa Pan, że wpływ na nienajlepsze wyniki Zagłębia w Ekstraklasie miała huśtawka na ławce trenerskiej?

MS:- No różnie to bywało.


Antoni Brzeżańczyk, z którym osiągnęliśmy największe sukcesy klubowe, prowadził w 66’ przez 12 spotkań pierwszą reprezentację. W swojej bogatej karierze trenerskiej był szkoleniowcem m. in.: Stali Mielec, GKS Katowice, Górnika Zabrze, Zagłębia Sosnowiec i Polonii Bytom. Jako jeden z nielicznych Polaków prowadził także kluby zagraniczne: Feyenoord Rotterdam, PAOK Saloniki czy Rapid Wiedeń. Jak układała się współpraca z tak znakomitym szkoleniowcem, jak rozmawiał z zawodnikami i jakie metody treningowe stosował?

MS: - Stosował raczej ciężkie metody. Duży nacisk był na siłę, na biegi. Zrobiliśmy dobre wyniki, ale on nie uznawał żadnych naszych kontuzji. Był przykro mówiąc…nazwaliśmy go Hitler, bo u niego nie było zmiłuj się, nie było zlituj się czy coś takiego. Miał bardzo silne treningi.

 

Które zwycięstwo nad Legią ceni Pan najbardziej? Pierwsze zwycięstwo jako beniaminek 1 – 0 z Brychczym i Blautami czy zwycięstwo 3 – 0 w Warszawie 25 czerwca 1972? W kadrze Legii w tym meczu zagrali m.in. Mowlik, Stachurski, Blaut, Deyna, Ćmikiewicz, Gadocha.

MS: - Te 3 – 0 właśnie to był mój bardzo dobry mecz. Po tym meczu dostałem powołanie do ścisłej kadry na Olimpiadę.


Zwycięstwo na Łazienkowskiej zepchnęło Legię z fotela wicelidera na 4 lokatę co jednocześnie zepsuło imprezę warszawiakom, których żony były już przebrane na bankiet. Jak cieszyliście się po tym zwycięstwie?

MS: - Cieszyliśmy się dlatego, że to był ostatni mecz. Prawdę mówiąc Legia nie miała specjalnie kibiców ani na Śląsku, ani w Krakowie. Legia była nielubiana. Dla nas to był wielki sukces, a my właściwie o nic nie graliśmy. Trzy razy przeszliśmy połowę boiska i strzeliliśmy trzy bramki. Wygraliśmy 3 – 0. Pamiętam, że Brychczy jak uderzył drzwiami to drzwi wypadły w szatni. Po meczu wtedy Górski przyszedł i powiedział: „Jesteś powołany do kadry.” Pojechałem na urlop na dwa tygodnie na Mazury do przyjaciela z dziećmi. Także pojechałem na ten mecz samochodem, a nie autokarem. Po meczu w Warszawie przespałem się w „Domu Chłopa” i rano pojechałem z rodzinką na dwa tygodnie na urlop.


Jak świętowaliśmy brązowy medal MP w 1971 roku?

MS: - Mieliśmy różne spotkania: u pierwszego sekretarza i u prezydenta Wałbrzycha. Było dużo spotkań z kibicami, były też bankiety. Tak jak się to robi, jeżeli ma się jakiś sukces.

 

Z którym z Zagłębiaków kumplował się Pan najbardziej i dlaczego?

MS: - Z Kasprzykiem się przyjaźniłem, z Nowakami się przyjaźniłem, z Cieszowcem, Stachułą. Byłem raczej jak to bramkarz dostępny dla wszystkich.


Jak drużyna jeździła na wyjazdy: „Ogórkiem”, „Sanosem” czy pociągami?

MS: - Jeździliśmy autokarem. Mieliśmy zieloną, starą Karosę. Bardzo dobrego kierowcę Szymanderę.


Pamięta Pan zawodników, którzy przyszli do nas ze Śląska i młodszych zawodników, którzy po spadku z I ligi przeszli do Śląska i święcili z nim największe klubowe sukcesy w latach 70- tych (PP, MP, ćwierćfinał PZP)?

MS: - To trzeba podzielić. Kampa, Nowak, Stachuła to była grupa starsza z Górnego Śląska. Kampa zaczynał w Gliwicach, Stachuła w Katowicach. Druga grupa to: Tadziu Pawłowski, Kwiatkowski, Kostrzewa. Kwiatkowski był waleczny i szybki. Ci zawodnicy wychowywali się przy mnie, za czasów starszej grupy. Wchodzili na boisko przy mnie. Byli to zawodnicy po 17, 18 lat, którzy dopiero grali w reprezentacjach młodzieżowych.


Przygoda w Intertoto

Mało znanym epizodem Zagłębia jest występ w Pucharze Intertoto w roku 1971, zwanym wcześniej Pucharem Lata. Wałbrzyszanie grali w grupie VI z Eintrachtem Brunszwik z Niemiec Zachodnich (4. miejsce w Bundeslidze), Malmo FF (mistrz Szwecji w 1970 i 1971) oraz Young Boys Berno (8. miejsce w lidze szwajcarskiej), zajmując przedostatnie miejsce (2 zwycięstwa, 4 porażki, bramki 3:8 ).? Zwycięskie spotkanie z Malmo w 1. kolejce spotkań było pożegnaniem Antoniego Brzeżańczyka z Zagłębiem Wałbrzych, natomiast rewanż, GKS przegrał sromotnie 0:4. W polskiej prasie pojawiła się wzmianka o grupie polskich kibiców w Malmoe. Tak wysoka porażka w zgodnej opinii dziennikarzy i działaczy była spowodowana męczącą podróżą promem podczas sztormu, kiedy kilku graczy się rozchorowało. Prawdą jest, że podczas meczu Pan i defensorzy nie byli sobą i mimo przewagi i licznych okazji Zagłębie przegrało aż 4 bramkami, choć miejscowi oddali raptem 5 strzałów. Jak wspomina Pan tą pucharową przygodę?

MS: - Trafiliśmy akurat na sztorm, także wszyscy chorowali. Przyjechaliśmy dzień przed, na drugi dzień był mecz. Naprawdę słabo zagraliśmy wszyscy. To było spowodowane podróżą. Wyjątkowo ten jeden mecz nam nie wyszedł, dlatego dostaliśmy te 4 bramki. W Brunszwiku był bardzo dobry mecz. Graliśmy bardzo dobrze. Przegraliśmy tylko 1 – 0. To nie był mecz w Brunszwiku, bo to było na wiosce. W Niemczech praktykowali w taki sposób, że tam gdzie nie ma piłki, to rozgrywa się takie mecze na obrzeżach miasta, żeby promować. Było ze trzy tysiące widzów, bo to był mały stadionik.

 

Mało znanym faktem jest również to, że nasz klub został ponownie zaproszony do rozgrywek Intertoto i zrezygnował z udziału w tym turnieju.? Drużyną, która zastąpiła GKS był Górnik Wałbrzych, który zajął ostatnie miejsce w grupie II.?? Według tego co udało nam się ustalić wycofanie się z rozgrywek wiązało się ze stratami finansowymi jakie Zagłębie poniosło rok wcześniej w tym Pucharze. Co spowodowało, że GKS wyznaczył na swojego zastępcę w Pucharze III ligowego Górnika Wałbrzych?

MS: - Ciężko mi coś na ten temat powiedzieć. To raczej działacze u góry załatwiali.


Przykre konsekwencje

Antoni Brzeżańczyk był jedynym szkoleniowcem Zagłębia z okresu pierwszoligowego, który dobrowolnie zrezygnował z pełnienia funkcji selekcjonera. Inni trenerzy byli zawsze zwalniani. Co było powodem rezygnacji trenera Brzeżańczyka z roli szkoleniowca GKS-u?

MS: - Górnik Zabrze zaczął interesować się Brzeżańczykiem i on od nas odszedł, bo miał w Zabrzu lepsze warunki. Chociaż tam za długo też nie był, ponieważ treningi, które prowadził były nie do wytrzymania. Zawodnicy się buntowali i nie było wyników. Poszedł do Górnika Zabrze i myślał, że zrobi to co z nami zrobił. Tam jednak byli zawodnicy na wyższym poziomie i nie dali się. Lubański był jeszcze po kontuzji, a dawał mu takie ciężary. Chłopcy się zbuntowali i powiedzieli nie. Z Górnika poszedł do Sosnowca i potem wyjechał do Holandii do Feyenoordu. My przyjęliśmy te jego treningi, robiliśmy to co on chciał. Jak zdobyliśmy brązowy medal, to wygraliśmy 6 meczy w lidze po 1 – 0. To awansowało nas tak wysoko. A mogliśmy i przegrać 1 -0, mogło być 1 – 1, mogliśmy przegrać 2 – 1. Także postawił na dobre tyły z bramkarzem i tą bramkę strzelało się. Trochę też zmienił. Ze Szłykowicza i Pietraszewskiego zrobił obrońców. Z dwóch skrzydłowych zrobił obrońców i oni bramki strzelali. I Szłykowicz strzelił bramkę i Pietraszewski poszedł do przodu i strzelił bramkę. 6 meczy w lidze po 1 – 0 to naprawdę trzeba ostrożnie grać. Cieszowiec z Wyrobkiem na stoperze i mieliśmy bardzo dobre tyły. W pomocy grał Stachuła, Antek Galas, Józek Kampa. Stary system, ale Brzeżańczyk już wprowadził to, że boczni obrońcy się włączali, pomocnicy zostawali, a obrońcy szli i tak strzelaliśmy bramki. Pawłowski, Kwiatkowski, Galant dołączyli już później. Oni jeszcze nie grali za Brzeżańczyka, weszli dopiero później.

 

Napastnik Zagłębia Sosnowiec Andrzej Jarosik, strzelił Panu 7 bramek w pierwszej lidze (4x1bramkę + hat-trick). Tylko w ostatnim meczu przeciwko niemu nie puścił Pan bramki. Pamiętajmy, że obok Górnika Zabrze i Legii Warszawa, drużyna z Sosnowca należała do ścisłej krajowej czołówki. Czyj kunszt snajperski pamięta Pan jeszcze z czasów gry w Thorezie?

MS: - Nieraz tak bywa, nie leżał mi ten Andrzej. Chociaż byliśmy razem w reprezentacji, pokój mieliśmy razem, przyjaźniliśmy się. Miał szczęście do mnie. Tak samo jak grałem w Kędzierzynie jeszcze, to nie miałem szczęścia do Michalskiego z Unii Racibórz. Kiedy chciał to mi też strzelał bramkę.


Był Pan wygwizdywany na Górnym Śląsku, ponieważ jako drugoligowiec zastąpił Pan w bramce reprezentacji Edwarda Szymkowiaka. Wygwizdywano Pana również w Warszawie na Legii, po przypadkowym aczkolwiek tragicznym dla Jacka Gmocha wydarzeniu. Jak przygotowywał się Pan psychicznie do wizyt na tych wielkich stadionach, gdzie trybuny pękały w szwach?

MS: - No niestety presja na psychice była. Na pewno duża odpowiedzialność i dodatkowy stres nie wpływały pozytywnie na samopoczucie. Musiałem to jakoś przeżyć psychicznie przed i w trakcie meczów. A z Jackiem Gmochem to był taki nieszczęśliwy wypadek. Graliśmy w jednej drużynie. Kadra przeciwko Expresowi Wieczornemu, do drużyny której zawodnicy zostali wybrani przez czytelników.


Napastnik Joachim Marx brnął z piłką na pole karne, gdy wypuścił sobie dalej piłkę Pan zaatakował. Wtedy Marx Pana przeskoczył, natomiast Gmoch…

MS: - Z tyłu wsadził nogę, na którą wpadłem całym ciałem. Jeszcze łokciem dobiłem nogę do ziemi. Po tym wydarzeniu Jacek musiał zakończyć karierę. Jacek trenował mnie później jako drugi trener na Olimpiadzie. Przygotowywał nas razem z trenerem Górskim. Przygotowywał już w tym czasie bank informacji. Jeździł, oglądał przeciwnika. To się tak zaczynało, takie tego były początki, bo wcześniej tego nie było.


Puchar UEFA na Ratuszowej

Pierwszy mecz w Pucharze UEFA – byłym Pucharze Miast Targowych (obecnie Liga Europejska), i wygrana 1-0 i 3-2 z czeskim Unionem Teplice. W drugiej rundzie w Wałbrzychu zremisowaliśmy z UT Arad 1-1, natomiast na wyjeździe prawie do końca dogrywki utrzymywał się wynik 1- 1. Proszę przypomnieć nam jak przebiegły decydujące momenty tego spotkania?

MS: - To był dobry mecz w naszym wykonaniu. Naturalnie w moim też, bo po tym meczu znowu wróciłem do reprezentacji. Mecz leciał w telewizji i widocznie Górski oglądał. Właśnie tam dowiedziałem się wieczorem przez radio, że jestem powołany z powrotem do reprezentacji. Górski podał skład ekipy na pierwszy mecz eliminacyjny na Olimpiadę na 72 rok do Gijon do Hiszpanii. Pojechaliśmy do Rumunii pociągiem. Do Katowic zawiozła nas ta nasza Karosa, potem wsiedliśmy w pociąg. Była to bardzo długa podróż. Jechaliśmy pociągiem chyba ze 24 godziny, ale odpoczęliśmy przed meczem. Mecz był bardzo napięty. W dogrywce Jasiu Nowak miał okazję, żeby strzelić bramkę na 2 – 1. To było 3-4 minuty do końca, ale z pięciu metrów uderzył w poprzeczkę. Natomiast my dostaliśmy w ostatnich sekundach bramkę. W innym wypadku przeszlibyśmy UT Arad, które w następnej rundzie wylosowało angielski Tottenham. Przed końcem sędzia popatrzył na zegarek i kątem oka wybierał bramkę, na którą będą za chwilę strzelane rzuty karne, ale straciliśmy bramkę w prawie ostatniej minucie dogrywki. Jeżeli Janek strzeliłby tą bramkę na 2 – 1 i my dostalibyśmy na 2 – 2, to my byśmy przeszli dalej lepszym stosunkiem bramek na wyjeździe.

 

W sezonie 70/71 Union Teplice zajął trzecie miejsce w lidze Czechosłowackiej. W ataku Unionu w naszych meczach Pucharowych występował niejaki Stratil – reprezentant Czechosłowacji. Czy zachowały się jakieś specjalne wspomnienia związane z tym napastnikiem?

MS: - Nie przypominam sobie.


Po występach w Pucharze UEFA nie udało się pozyskać żadnego znakomitego piłkarza. Zaprzepaszczono szansę sprowadzenia bardzo dobrych zawodników. W Wałbrzychu przebywał nawet Władysław Żmuda, który jednak wybrał Gwardię Warszawa, a potem świętował sukcesy ze Śląskiem Wrocław. Jakie były kulisy tego transferu i co stanęło na przeszkodzie zakotwiczenia Żmudy w Wałbrzychu?

MS: - Widocznie sprawy finansowe.


Najlepszy Zagłębiak w historii

Jan Matysek był Pana zmiennikiem w Zagłębiu. Czy zastopował Pan rozwój jego seniorskiej kariery? Jak układała się rywalizacja o nr 1 w bramce Zagłębia?

MS: - Brzeżańczyk kiedyś prowadził reprezentację młodzieżową, a Janek miał w młodzieżówce z 15 meczy. Stąd znali się i Brzeżańczyk zadecydował, żeby go sprowadzić tutaj. Na początku mówił, że będziemy bronili w dwójkę – ja i Matysek, raz ja, raz on. Matysek grał pierwszy mecz przegrany, drugi mecz grałem ja, trzeci mecz z Matyskiem przegrany. Potem mieliśmy grać u nas. Byłem przygotowany, że nie będę bronił. Brzeżańczyk mówi: „W bramce - Szeja.” Byłem zaskoczony, tak popatrzyłem. Trener na to: „No co tak patrzysz. Wyraźnie mówię Szeja w bramce.” Jak wszedłem tak już później nie było zmian. Czwarty mecz, piąty, szósty…i tak Matysek praktycznie mówiąc to za moich czasów rozegrał kilka spotkań.

 

Bronił Pan znakomicie zielono – czarnych barw przez 13 sezonów. Jakie oferty zagraniczne pojawiały się w międzyczasie i wysłannicy jakich klubów obserwowali Pana na meczach?

MS: - Praktycznie mówiąc to była tutaj po mnie Wisła Kraków. Tylko, że ja byłem jeszcze w okresie poborowym i nie mogłem się na transfer zgodzić, bo brakowało mi jeszcze 8 miesięcy, żeby przejść do rezerwy. Bałem się, bo tak Stachuła dostał się do wojska. Myślał, że już jest po wszystkim, że już okres minął i chciał pójść od Sosnowca. Jak się Śląsk Wrocław dowiedział, że on idzie do Sosnowca tak w ciągu 24 godzin znalazł się z powrotem w wojsku w Śląsku. Poszli do markowni, a tam lampa wisi, wszystko wisi. Przyjechali i go zabrali, bo nie był w pracy. Później za jakiś miesiąc, dwa Wisła przyszła do mnie. Niby, że klub policyjny i wszystko załatwią. Powiedziałem: „Nie, ja się na takie coś nie mogę pisać.” Byłem żonaty, miałem dwoje dzieci. „Jeżeli chcecie to proszę bardzo przyjdźcie później.” Chcieli wrócić po mnie w grudniu, ale na moje miejsce wzięli wtedy Henryka Stroniarza z Cracovii. A zagranicznych klubów to ja nie miałem. W tych latach można było wyjechać za granicę jak się skończyło 31 lat. W Anglii po meczu na Goodison Park też chcieli, żebym został. Chciała mnie jakaś angielska drużyna.


W I lidze wystąpił Pan w 129 spotkaniach w ekstraklasie. Który mecz ligowy był najważniejszy, a o jakim spotkaniu nie chce pan wspominać?

MS: - Dawałem z siebie wszystko. Jak już wychodziłem na boisko starałem się grać jak najlepiej. Na pewno były mecze, że miałem spadek formy. Może jest więcej niż jeden tych meczy, że się nie pamięta. A jeden z tych lepszych meczy to trudno mi powiedzieć, bo żeby w tym czasie utrzymać się w reprezentacji tak jak ja 8 lat, to średnio mówiąc trzeba było wszystkie mecze dobrze grać. Z tego był pożytek, bo i kadrowe było dla reprezentantów.


Trzykrotnie wygrywał Pan w plebiscycie na najlepszego sportowca Wałbrzycha: w 65’, 71’, 73’. Inicjatorem tego plebiscytu był tygodnik „Trybuna wałbrzyska”. W 1996 roku wybrano Pana najlepszym sportowcem na 50-lecie sportu wałbrzyskiego. Jakie jeszcze zaszczyty spotkały Pana w kraju i za granicą?

MS: - Osiągnąłem i zdobyłem wszystkie medale i odznaki mistrza sportu. To co było możliwe do zdobycia w tamtych latach, to prawie mam wszystko. Puchary, medale za zasługi, złoty krzyż, który dostaliśmy po Olimpiadzie za wybitne osiągnięcia w sporcie.


Utalentowani następcy

Po latach wciąż kibiców gnębi pytanie: dlaczego spadliśmy z I –ligi? Czeski trener Forejt (prowadził Union Teplice, gdy ograliśmy ich w pierwszej rundzie Pucharu UEFA), nie był w stanie uratować zespołu przed spadkiem w pamiętnej rundzie wiosennej 1974 roku. Ostatni mecz ze względu na Mundial odbył się 6 sierpnia 1974 roku. Jak po latach można podsumować fatalną jesień 1973 roku? Dlaczego Zagłębie spadło z pierwszej ligi?

MS: - W grudniu w Barburkę miałem pożegnalny występ tutaj. Wyjechałem w grudniu, na moje miejsce wszedł Zdzisiu Kostrzewa. Drugą rundę widocznie słabo grali i tak się stało jak się stało. Mnie już tu nie było.

 

Ostatni mecz w barwach Zagłębia rozegrał pan 14.11.1973 z Ruchem w Chorzowie, a na Stadionie Tysiąclecia 11.11.1973 roku z Wisłą Kraków. Pamięta pan tamte spotkania?

MS: - Z Wisłą wygraliśmy 1 – 0, ale już miałem wszystko załatwione. Wyjechałem do Metz. Miałem zgodę, jeszcze był Kalksztejn prezesem w tym czasie – naczelny inżynier w kopalni „Thorez”. Powiedział, że jak wychowam bramkarza na swoje miejsce to mogę jechać do Francji. Miałem już 33 lata jak wyjeżdżałem. I tak jeszcze jedną rundę ciągnąłem, ale musiałem wyjechać, bo miałem swój wiek. Te ostatnie 3 – 4 mecze to bronił Kostrzewa. W drugiej rundzie na moje miejsce wszedł Zdzichu, ale spadliśmy z ligi po drugiej rundzie.


Na zakończenie Pana kariery w Zagłębiu na stadionie 1000-lecia odbył się pożegnalny mecz z TSG Groeditz. Dlaczego zagraliśmy akurat z klubem z NRD, którego późniejszym wychowankiem był m.in. walczak Matthias Sammer?

MS: - To już prezesi załatwiali. Była barbórka, mój pożegnalny mecz. Zaprosili ich, bo byli najbliżej. Warunki wtedy nie dopisały, bo była prawdziwa zima. Dużo ludzi nie dojechało nawet.

 

Odchodząc z klubu miał pan przegląd bramkarzy, którzy ostro rywalizowali o wolne miejsce w bramce. W ostatnim I-ligowym sezonie Zagłębia w bramce wystąpili również: Jan Matysek - 2 razy, Madeja 4 razy i Kostrzewa 13 razy. Poza tym na zapleczu byli utalentowani juniorzy: Janusz Wiliński i późniejszy reprezentant Polski - Jerzy Zajda. Jak Pan oceniał wtedy tych bramkarzy?

MS: - Wcześniej był Kobiałko, Michalak i ja. Był jeszcze taki młody junior reprezentant Dolnego Śląska, który przerzucił się na tenisa. Jak przyszedł Kostrzewa to trenowaliśmy razem. Zwykły chłopak, nie miał specjalnie warunków na bramkarza. Nazywaliśmy go „Klucha”. Był mały i przytyty zawsze. Ale musiałem go wsadzić, bo jak chciałem wyjechać, to ktoś musiał być. Kostrzewa wygrał rywalizację z Janem Matyskiem. Jak Kostrzewa wszedł, to postawili na niego. Matysek grał w młodzieżówce jeszcze przed Kostrzewą. W czasie gry w Szombierkach Janek grał w juniorach, a potem w młodzieżówce, a potem przyszedł do nas. Także Jan był od Kostrzewy chyba z 3,4 lata starszy. Zajda dobrze się zapowiadał. Później się znalazł w Krakowie. W ekstraklasie wcześniej grał jeszcze Krystian Musiolik. Jak miałem kontuzję to zaliczył parę występów, grał nawet z Górnikiem Zabrze.


Dlaczego był Pan wierny i nie szukał lepszego od Zagłębia klubu w polskiej lidze, z którego miałby Pan bliżej piłkarskiej centrali i łatwiejszą drogę do reprezentacji?

MS: - Miałem oferty, ale nie wolno mi było odejść, bo byłem jako poborowy na kopalni. Myślałem, że to będzie trwało dwa lata, a jak się okazało było pięć. Miałem już 25 lat i awansowaliśmy do II i do I ligi. Poprawiły się warunki. Pomimo to miałem oferty, ale miałem je trochę wcześniej. A wcześniej nie mogłem decydować o sobie, bo byłem zależny od kopalni.


Semper Fidelis

Jak często kibice wspierali swój zespół na wyjazdach? Utkwiły panu w pamięci jakieś szczególne wspomnienia związane z kibicami z tamtego okresu?

MS: - Mieliśmy wiernych kibiców. Jeśli chodzi o ligę to w trzeciej lidze na wyjazdach było więcej kibiców, bo były bliższe wyjazdy. Kopalnie organizowały wyjazdy, wynajmowano autobusy z MZK. Później w drugiej lidze mieliśmy już mniej kibiców na wyjazdach, bo odległości były większe. W ekstraklasie było to samo. Jak był jakiś bliższy wyjazd to organizowali 2, 3 autobusy.

 

Jest taki starszy „Thoreziak”, który zwie się „Król” i mieszka koło Koln. On zorganizował na Zagłębiu pierwszy młyn, któremu przewodził przez lata. W latach 60-tych zdarzało mu się podawać Panu piłki na treningach bramkarskich, raz nawet został wynagrodzony i pozwolił mu Pan oddać strzał. W sezonie 72/73 prowadził młyn siatkarskiego Chełmca, który w tamtych czasach miał również zielono – czarne barwy. Jest to bardzo oddany kibic. Jeszcze za czasów pierwszej ligi zawiązywał przyjazne kontakty ze Śląskiem Wrocław jeżdżąc często na Oporowską. W drugiej lidze zawiązaliśmy zgodę również z Lechią Gdańsk, a przyjaźnie te trwają do dzisiaj.

MS: - Coś mi to mówi. Pamiętam go już później tylko z opowiadań.


W Stanach było już kilku Zagłębiaków. Pierwszy z naszych w Cosmosie Nowy Jork to Dit Zajdel, który w sezonie 72/73 wywalczył tytuł mistrza USA. Potem w Stanach grali m.in.: Stanisław Paździor, Jan Matysek, Joachim Stachuła, Kampa, Józef Ciołek. Śledził pan losy sportowe kolegów z I-ligowego zespołu?

MS: - Nie docierały we Francji do mnie informacje, tylko po przyjeździe do kraju na urlop to się dowiadywałem.


Tylko Thorez

Jak Pan z perspektywy czasu zapatruje się na fakt, że w tamtym okresie GKS miał 4 drużyny seniorów. Drużyna pierwszoligowa, zaplecze pierwszego składu w lidze okręgowej – III lidze. Były to drużyny profesjonalne, których zawodnicy mieli funkcje w kopalni, ale zajmowali się głównie trenowaniem. Natomiast niżej trzecia drużyna grała w A-klasie i ostatnia drużyna też typowo amatorska grała w B lub C –klasie. W obecnych czasach kluby ekstraklasy mają na zapleczu tylko Młodą Ekstraklasę i na tym bazuje pierwszy zespół. Czy wzmocnienia z ligi okręgowej i ewentualnie niższych lig były przydatne i czy tyle zespołów seniorów w klubie zdawało egzamin?

MS: - Tych zespołów rzeczywiście było 3 albo 4. W III lidze grała kadra, rezerwowi z pierwszej drużyny, plus lepsi juniorzy z ligi okręgowej jak np. bramkarz Wiliński. Były zależności wiekowe. Szliśmy na ilość, jak to można powiedzieć. Szkoliliśmy 3, 4 i 5 ligę. Każda drużyna miała trenera. Były lata, że mieliśmy 8 drużyn trampkarzy. W latach 63, 64… Później zawodnicy, którzy kończyli jak Heniek Bąk czy Radajak i inni, dostawali później właśnie trampkarzy. Był nabór i ich szkolili.

 

Z Siemianowic pochodził także Jerzy Nikiel, nasz trener Zagłębia.

MS: - On był z Chorzowa, z AKS-u Chorzów. On grał kiedyś w AKS-ie. Był też ze Śląska.


W sezonie 76/77 byliśmy o krok od awansu do ekstraklasy. Wygraliśmy obie rundy, ale zajęliśmy ostatecznie drugie miejsce w tabeli. Był to pierwszy sezon gdy PZPN zmienił przepis i nie drużyna z lepszym stosunkiem bramek, a drużyna z lepszym bilansem spotkań bezpośrednich była wyżej klasyfikowana. Na pocieszenie ruszyliśmy w turnee do Korei, gdzie 70 tys. widzów oglądało zwycięstwo Zagłębia nad reprezentacją Koreańskiej Republiki Ludowo –Demokratycznej. Kto z Pana czasów gry w GKS-ie wystąpił w Zagłębiu na turnee w Azji?

MS: - Pamiętam to tylko z opowiadań.


Pana synowie byli wychowywani w sportowej atmosferze. Naśladowali ojca na boisku i mogli liczyć na wsparcie. Bywał Pan często poza domem na treningach, wyjazdach i meczach reprezentacji. Jak godził Pan obowiązki ojca i męża z funkcją bramkarza pierwszej drużyny?

MS: - To było naprawdę duże poświęcenie. Dobrze, że miałem zaradną żonę. Byłem gościem w domu, bo jak nie obozy ligowe to reprezentacja. W roku nie było mnie przez wiele miesięcy w domu.



Autor: www.zaglebie.walbrzych.pl


Wróć
dodaj komentarz | Komentarze: